Z modlitwą jest jak z miłością: na początku jest obfitość słów, dyskutuje się na różne tematy. Później milczy się, rozumie się mówiąc monosylabami. W trudnościach wystarczy jakiś gest, spojrzenie, drobiazg - wystarczy kochać się.
Przychodzi więc czas, w którym słowo jest czymś zbytecznym, medytacja czymś ciążącym, prawie niemożliwym.
Jest to czas prostej modlitwy, czas, w którym dusza przebywa z Bogiem patrząc na Niego z prostotą i miłością, choć często spojrzeniu temu towarzyszą oschłość i cierpienie. W tym okresie swój rozkwit przeżywa tak zwana modlitwa litanijna, to znaczy nieskończone powtarzanie tych samych wyrażeń ubogich w słowa, lecz bogatych, przebogatych w treść. "Zdrowaś Maryjo...", Jezu, kocham Cię...", "Bądź mi miłościw, Panie..."
Jest to czas różańca przeżywanego i umiłowanego jako jedna z najwznioślejszych i natchnionych modlitw. Często w moim życiu Europejczyka miałem okazję obserwować lub uczestniczyć w ożywionych dyskusjach orędowników i przeciwników różańca. Na koniec jednak zawsze czułem pewien niedosyt. Dopiero na pustyni zrozumiałem, że ci, którzy dyskutowali o różańcu, nie zrozumieli jeszcze duszy tej modlitwy.
Różaniec jest bowiem modlitwą, która wyprzedza nieco lub towarzyszy modlitwie kontemplacyjnej Ducha. Rozmyślacie czy nie, możecie być roztargnieni lub nie, jeżeli jednak głęboko kochacie różaniec, nie będziecie mogli przeżyć dnia nie odmówiwszy go, co oznacza, że jesteście ludźmi modlitwy. Różaniec jest jak echo fali uderzającej w brzeg, w Boży brzeg: "Zdrowaś Maryjo... Zdrowaś Maryjo... Zdrowaś Maryjo... .
Jest jak dłoń matki na waszej dziecięcej kołysce; jest znakiem porzucenia wszelkiego trudnego, ludzkiego rozumowania o modlitwie na rzecz definitywnego zaakceptowania naszej małości i naszego ubóstwa. Różaniec jest metą, nie zaś startem.
Źródło - http://mojadroga.urs.pl/ros5.htm
|