Trzej Królowie Drukuj

Sztuka Zachodu i ludowa pobożność uczyniła z Mędrców trzech świętych Króli. W głęboko psychologiczny sposób tłumaczyła Pismo Święte, ponieważ liczba trzy jest zawsze liczbą pełnego człowieka, który rozwija w sobie trzy zakresy władzy. Król w bajkach ma zawsze trzech synów, symbolizujących duszę, ducha i ciało albo głowę, serce i brzuch. Ci trzej wyruszają następnie w drogę, żeby odnaleźć wodę życia bądź uzdrawiający lek dla chorego króla. Jest to ostatecznie droga samorealizacji, którą rozpoczynają i na której przeżywają wiele przygód i przetrzymują wiele niebezpieczeństw. Sztuka widziała w Trzech Królach albo reprezentantów trzech pokoleń: wieku młodzieńczego, średniego i starszego, albo obraz trzech kontynentów: Europy, Afryki i Azji. Ma to odzwierciedlenie w nas samych — wszystko, co jest w człowieku: witalność młodości, siła męskości i mądrość starości muszą razem wybrać się w drogę, by zgłębić, co znaczy być człowiekiem. Nie powinniśmy zatrzymywać się ani przy ruchliwej młodości, ani przy twórczej sile wieku średniego, ani przy mądrości wieku starszego. Wszystko musi się przeobrażać, abyśmy pozostali żywymi ludźmi. Wszystko musi się nieustannie przełamywać i przemieszczać. Celem zaś powinno być to, by stać się ludźmi królewskimi, ludźmi, którzy sami określają życie i nie są zawładnięci przez innych, którzy żyją w zgodzie z samymi sobą i mają królewską godność. Godność Trzech Króli wyraża się właśnie przez to, że odłożyli insygnia swej królewskiej dumy i upadli przed Bożym Dzieciątkiem.

Trzej Królowie razem wyruszają w drogę. Należą do siebie. Nie pozwalają, by urzędnicy penetrowali tę drogę, lecz słuchają głosu swego serca. Tam, w swoich sercach ujrzeli gwiazdę, gwiazdę ich tęsknoty. Wyruszyli w drogę tęsknoty. To długa pielgrzymka. W drodze byli zmęczeni. Jednak szli dalej, ponieważ ufali tęsknocie swego serca. I doszli do celu. Gwiazda wskazała im cel. Potrzebna też była rozmowa z Herodem i jego uczonymi w Piśmie, by dokładnie poznać cel podróży. Musimy wsłuchiwać się we własne serce, ale również nieustannie słuchać rad, by dzięki nim lepiej rozumieć głos własnego serca. Celem podróży Trzech Króli jest dom, gdzie odnajdują Maryję i Dzieciątko, przed którym klękają, by Je adorować. Nie dość, że nie zostali nagrodzeni u końca swej podróży, to również rozdali wszystko, co ze sobą przynieśli. Nie są dumni z powodu osiągnięcia celu, lecz padają na kolana i adorują Dzieciątko. Jest to paradoks także naszych dróg. Im dalej idziemy na drodze samorealizacji, tym mniej staje się dla nas ważne, co posiadaliśmy do tej pory i jak wyglądamy przed innymi. Pozwoliliśmy się zwabić tajemnicy życia. A kiedy dotykamy tajemnicy, wtedy upadamy na kolana, zapominamy o sobie, bowiem jesteśmy całkowicie przez nią ogarnięci i wtedy prawdziwie doszliśmy do domu. U siebie możemy być tylko tam, gdzie upadamy przed tajemnicą Boga, gdzie adorujemy Boga Wcielonego.

W ludowej pobożności Trzej Królowie stali się ulubionymi patronami podróży. Wędrowali długą drogą i nigdy nie zbłądzili. Dlatego mogą nam towarzyszyć na pełnych niebezpieczeństw drogach życiowych. Są przyzywani, by ochraniać nas przed szkodliwymi wpływami świata duchów. Stają się orędownikami w potrzebie, w chorobach. Już wcześnie ich imiona znano jako Kacper, Melchior i Baltazar. Pierwsze litery ich imion K + M + B wypisuje się na nadprożach domów, stajni i stodół, żeby ochronić je przed złymi duchami. Ich imiona wyprowadza się też z błogosławieństwa: „Christus mansionem benedicat" - Chryste błogosław mieszkanie. Mimo to ludzie pokładali w tych Trzech Królach wszystkie swoje tęsknoty za magiczną wiedzą, chroniącą od głęboko w duszy znajdujących się lęków i broniącą przed niebezpieczeństwem.

Czwarty król

Istnieje pewna stara rosyjska legenda opowiadająca o czwartym królu, który wyruszył w drogę razem z trzema innymi. Eduard Schaper zainteresował się tą legendą i po mistrzowsku ją ukształtował. Ów czwarty król zabrał ze sobą jako prezent dla królewskiego Dzieciątka trzy błyszczące, szlachetne kamienie. Był najmłodszym spośród czterech, żadnemu zaś z nich nie płonęła w sercu tak głęboka tęsknota, jak właśnie jemu. Podczas drogi usłyszał nagle szlochanie dziecka. W kurzu zobaczył „leżącego chłopczyka, bezbronnego, nagiego i krwawiącego z pięciu ran. Tak niezwykłe było to dziecko, tak delikatne i bezbronne, że serce młodego króla napełniło się litością". Podniósł je i zawrócił do wioski, którą właśnie zostawili za sobą. Tam nikt nie znał dziecka. Poszukał opiekunki i przekazał jej jeden ze szlachetnych kamieni, by w ten sposób zabezpieczyć życie dziecka. Udał się następnie w dalszą wędrówkę. Gwiazda wskazywała mu drogę. Bezbronne dziecko uczyniło go niezmiernie wrażliwym na nędzę świata. Przechodził przez miasto, w którym naprzeciw niego wyszedł orszak pogrzebowy. Umarł ojciec rodziny. Matka i dzieci miały być sprzedane do niewoli. Król przekazał im drugi drogocenny kamień.

Gdy tak wędrował, nie widział już gwiazdy. Dręczył się wątpliwościami, czy też nie stał się niewierny wobec swojego powołania. Jednak wtedy raz jeszcze zajaśniała na niebie gwiazda. Wędrował za nią poprzez obcą krainę, w której szalała wojna.

W pewnej wiosce żołnierze zgromadzili razem wszystkich mężczyzn by ich zabić. Wtedy król wykupił ich trzecim szlachetnym kamieniem. Ale teraz nie dostrzegł już więcej gwiazdy. Ogołocony ze wszystkiego kroczył przez krainę i pomagał ubogim ludziom. Przybył do pewnego portu w chwili, gdy ojciec rodziny jako wioślarz na jednej z galer miał odpokutować za swoją winę. Król zaofiarował samego siebie i pracował przez wiele lat jako wioślarz na galerze. Wtedy w jego sercu ponownie wzeszła gwiazda. „Wkrótce przeniknęło go wewnętrzne światło i ogarnęła go spokojna pewność, że mimo wszystko jest na właściwej drodze". Niewolnicy i panowie odczuwali to niezwykłe światło owego człowieka. Został wypuszczony na wolność. We śnie znowu zobaczył gwiazdę i usłyszał głos: „Pospiesz się! Pospiesz!" Wstał w środku nocy. Wówczas zajaśniała gwiazda i doprowadziła go do bram wielkiego miasta. Z tłumem ludzi został zapędzony na wzgórze, na którym stały trzy krzyże. Ponad środkowym krzyżem jaśniała gwiazda. „Wtedy spotkało go spojrzenie Człowieka, który wisiał na tym krzyżu. Człowiek ten musiał odczuwać wszystkie cierpienia, wszystkie utrapienia świata, tak niezwykłe było jego spojrzenie. Ale też litość i bezgraniczną miłość. Jego ręce, przybite do krzyża gwoździami, były boleśnie wykrzywione. Z tych udręczonych rąk rozchodziły się promienie. Jak błysk przemknęła myśl: tutaj jest cel, do którego pielgrzymowałem przez całe życie. Ten Człowiek jest Królem ludzi i Zbawieniem świata, na którym oparłem swoją tęsknotę, którego spotkałem we wszystkich utrudzonych i obciążonych". Król opadł pod krzyżem na kolana. W jego otwarte ręce spadły wtenczas trzy krople krwi. Były bardziej lśniące niż szlachetne kamienie. Gdy Jezus umarł z okrzykiem na ustach, umarł też król. „Jego twarz jeszcze w śmierci była zwrócona w kierunku Pana i błyszczała jak promieniejąca gwiazda".

Ilekroć czytam tę legendę, porusza mnie ona do głębi. Być może także w Tobie istnieje coś, co mówi Ci o tajemnicy Bożego Narodzenia. Często nie widzisz w należyty sposób promieniejącej gwiazdy. Jest w Tobie wtedy ciemno. Wątpisz, czy znajdujesz się na właściwej drodze. Gdy jednak ukształtujesz życie tak, jak Bóg je dla Ciebie przygotował, także ludzi, którzy znajdują się na Twojej drodze, kiedy jesteś pełen litości i współczucia, wtedy pewnego dnia zabłyśnie w Tobie gwiazda i będziesz mógł odnaleźć Boże Dzieciątko w każdym ludzkim obliczu, do którego się zwrócisz i na którego spojrzenie odpowiesz.

Anselm Grün „Boże Narodzenie — świętować Nowy Początek”